Najwyższa Izba Kontroli w swoim najnowszym raporcie wyszczególnił 50 strumieni, którymi budżetowe środki płyną na szeroko pojętą politykę prorodzinną – obejmują one wsparcie zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców, od okresu ciąży aż do wejścia potomstwa na rynek pracy. Paleta tych działań jest bardzo szeroka. Zaczyna się od programów profilaktycznych NFZ i opieki medycznej nad kobietami ciężarnymi, poprzez urlopy macierzyńskie i wychowawcze, a kończy na stypendiach dla studentów.

Do tego dochodzą oddzielne działania samorządów, np. karta dużej rodziny. Rząd rozbudowuje różne formy opieki nad małymi dziećmi, co ma umożliwić rodzicom łączenie pracy z opieką. Na pozór wszystko wygląda dobrze. Niestety – twierdzi NIK – problem w tym, że system działa nieefektywnie. I zmiany zachodzące w polityce prorodzinnej nie przekładają się na przekonanie Polaków, że warto mieć dzieci.

Istniejące mechanizmy są często źle adresowane. Dobitnym przykładem są ulgi na dzieckoJak wykazały analizy przeprowadzone dla Kancelarii Prezydenta, w pełni korzysta z nich 76 proc. rodzin z jednym dzieckiem, 68 proc. z dwojgiem i już tylko 31 proc. tych wychowujących troje lub więcej dzieci. Tak więc ów mechanizm nie działa w przypadku tych, którzy potrzebują największej pomocy. Ulgi to niejedyny przykład złego adresowania pomocy. – Inny to becikowe. I wspomaganie ma – tek samotnie wychowujących dzieci, których samotność jest fikcyjna – wylicza prof. Marek Okólski, demograf z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej i Uniwersytetu Warszawskiego.

Innym problemem jest brak dokładnej informacji na temat skuteczności i efektów działań poszczególnych narzędzi polityki prorodzinnej. Powinniśmy wiedzieć nie tylko, ile pieniędzy przeznaczane jest na nie z budżetu, ale także do kogo trafiają i jakie przynoszą efekty. Weźmy np. zasiłki rodzinne. – Resort pracy podaje dane dotyczące wypłacanych sum, mniej wiemy o tym, jakie rodziny je otrzymały, ile dzieci jest w tych rodzinach etc. – tłumaczy prof. Irena Kotowska, demograf z SGH.

Dokładnych informacji nie ma także na temat urlopów ojcowskich czy wychowawczych. Polityka prorodzinna jest nieskoordynowana i niespójna. System opieki nad dziećmi w żłobkach i przedszkolach dopiero zaczął się rozwijać, a sytuacja na rynku pracy jest trudna. Dlatego ludzie zwlekają z decyzją o zostaniu rodzicem. – Jeśli nie będą mieli stabilnej pracy, to dzieci nie będzie. I te rosnące nakłady na żłobki okażą się nietrafioną inwestycją – zauważa prof. Marek Okólski.

W takich warunkach nie mamy co marzyć o powrocie do pełnej zastępowalności pokoleń. Dziś głównym celem polityki demograficznej rządu powinien być wzrost wskaźnika dzietności. Inaczej demograficzna pułapka za – trzaśnie się w piorunującym tempie. Prognozy wskazują, że do 2060 r. ubędzie nas siedem milionów. W ten sposób wrócimy do liczebności Pol – ski z 1960 r. To oznaczałoby, że w perspektywie stu lat nie dość, że ludność się nie zwiększy, to jeszcze drama – tycznie zmieni się struktura społeczna. W 1960 r. było 7 mln dzieci w wieku do 10 lat i 200 tys. osób powyżej 80. roku życia. W 2060 r. dzieci będzie zaledwie 2 mln, a osób powyżej 80. roku życia – 4 mln.

https://forsal.pl/artykuly/765649,polityka-prorodzinna-w-polsce-nie-dziala-a-kosztuje-wiecej-niz-wojsko.html